Glony w akwarium
Arystoteles
(ur. 384 – zm. 322 r. p.n.e.) był wybitnym myślicielem i uczonym,
jednym z trzech największych filozofów (obok Platona i Sokratesa) w
dziejach starożytnej Grecji. Jego prace wniosły olbrzymi wkład w rozwój
wielu dziedzin nauki, w tym również biologii. Tworząc je, nie wahał się
formułować licznych odważnych teorii. Część z nich okazała się później
błędna, jednak przez szereg wieków uznawano je za dogmat. Jedną z takich
właśnie tez była <em>generatio spontea</em> - abiogeneza,
czyli słynna teoria samorództwa. Filozof przyjął w niej, że żywe
organizmy są w stanie powstawać samorzutnie z materii nieożywionej, np.
myszy z brudnego siana czy ślimaki z gnijących liści. Teoria ta
przetrwała niemal dwa tysiąclecia. Pierwsze rysy na jej fundamentach
zaczęły powstawać dopiero w XVII w., gdy ówcześni naturaliści
przeprowadzili szereg doświadczeń, które wykazały, że przynajmniej
organizmy wyższe nie podlegają jej prawom. Nadal jednak uważano, że
"robactwo" jest w stanie "lęgnąć się" samodzielnie. Ostateczny kres
teorii samorództwa zadały dopiero badania Ludwika Pasteura (1822-1895),
który udowodnił ponad wszelką wątpliwość, że nawet najniżej
uorganizowane formy życia nie są w stanie powstawać samoistnie i do ich
narodzin konieczne są osobniki macierzyste.
Niniejsza
publikacja ma traktować o glonach w akwarium. Dlaczego zatem zaczęliśmy
od Arystotelesa i jego błędnej teorii? Ponieważ w przypadku tej grupy
organizmów, szczególnie widzianej oczami akwarysty, wydaje się ona mieć
całkiem solidne podstawy. No bo jak wytłumaczyć fakt, że jeszcze kilka
dni temu nasz zbiornik wręcz lśnił czystością, podłoże, dekoracje i
rośliny urzekały swym pięknem, przez idealnie przejrzyste szyby mogliśmy
podziwiać krystaliczną wodę, a dzisiaj niemal w całości pokrywa go
niechlujna zielonkawa breja oblepiająca wszystko, co się da, ba, nie
sposób ocenić nawet dokładnie rozmiaru katastrofy, ponieważ szyby
również są zielone i zapaskudzone. Po prostu katastrofa, która w dodatku
wzięła się "z nikąd".